piątek, 26 sierpnia 2011

Nie zastanawiałam się nigdy jak umrę. Ale chyba chciałabym umrzeć za kogoś bliskiego. To chyba dobra śmierć. - myślałam leżąc w łóżku.
Kolejny dzień, dwudziesty któryś dzień, leżałam i patrzyłam się w sufit. Nie miałam po co wstawać. Mojej matki już nie ma. Mojej rodzicielki.
Łzy. Skrajne emocje.
7 sierpnia odeszła z tego świata. Nie mogliśmy nic zrobić. Absolutnie nic. Bolało ją, widziałam.
- Pati, proszę Cię wstań.. - wyszeptał tata, stojąc w progu mojego pokoju. - Nie podnosisz się z łóżka od...
- Od pogrzebu. - dokończyłam.
Ciężko jest wszystkim, ale tylko ja sobie z tym nie radzę. Kuba i tata, stwarzają pozory, a ja? Nie jem, nie pije, nie wstaje. Nic. Bo nie mam po co. Ale dziś rano, postanowiłam dać z siebie wszystko, zrobić to dla niej. Wiedziałam, że chciałaby tego.
Wstałam, założyłam czarne spodnie od dresu i czarną luźną koszulkę.
Wszystko od tamtego czasu u nas w domu jest czarne, nie tylko ubrania. Śniadanie czekało na mnie na stole.
- Cześć siostra. - usłyszałam.
I dostałam buziaka w czoło.

Po obiedzie wizyta u babci. Czyli kolejne chwile łez i milczenia. Ona też sobie nie daje rady. Gdy zostałyśmy same babcia przekazała mi kopertę.
- Powinnam już dawno Ci to dać, rybko. - Dodała.
Wyszłam. Najzwyczajniej w świecie wyszłam i poszłam do parku.
Drżące ręce nie pozwalały mi otworzyć koperty. W końcu przerwałam ją, uszkadzając lekko zaróżowiałą kartkę znajdującą się w środku.

Kochana Córciu.
Nie chce, w tym ostatnim liście dawać Ci rad, bo wiem, że na nie już za późno. 
Myślę, że poradzisz sobie jak odejdę z tego świata, ale pamiętaj. 
Patrze na Ciebie. Jestem tam u góry, zawsze, ale to zawsze możesz się do mnie zwrócić.
Tylko będziesz musiała mnie szukać w szeleście liści, podmuchu wiatru lub szumu fal. 
Nigdy nie przyjdę ot tak. Będę patrzeć jak dorastasz, jak dorastają moje wnuki.
Tak na prawdę ja nie odejdę, będę tylko trochę dalej. Ale będę. 
Będę odwiedzać Cię w snach i czuwać koło Ciebie w nocy. 
Bardzo Cię kocham. 
Twoja mama. 

Nie mogłam powstrzymać łez. 
- Damy sobie razem radę, mała - usłyszałam głos brata. 
Przytulił mnie, i siedzieliśmy w milczeniu chyba wieczność, ale potrzebowałam tego. Zrozumienia jednaj z najbliższych mi osób. 

' Tomek, potrzebuje Cię. ' - wystukałam na klawiaturze telefonu brata. Mój leżał gdzieś rozładowany. Od kilkunastu dni. 
Odkąd nie ma mamy, wszystko wydaje się takie rozładowane, ja, tata, Kuba.. 


Nie dajemy sobie rady bez Ciebie Mamusiu, wróć.

sobota, 6 sierpnia 2011

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Tomek.
- Oszalałaś, wysyłać mi takie sms'y po trzeciej. Chciałem już do Ciebie biec, mama mnie powstrzymała. Co się stało, perło ? - powiedział na jednym tchu.
Nie odpowiedziałam nic. Stojąc w progu mojego domu, w piżamie o dziewiątej rano, słyszałam jak moje łzy uderzają o posadzkę. Obok stał On, mężczyzna mojego życia. I patrzał jak cierpię. Wszedł do środka. Zamknął drzwi i przytulił mnie do siebie. Staliśmy tak przez dłuższą chwile. Widziałam jak boli go to, że ja cierpię. Czułam to.
Wzioł mnie na ręce i przeniósł na moje łóżko. Posadził a sam przede mną ukucną.
- Dziś nad ranem.. Ona.. Ona nie może.. Ja sobie nie poradzę. - mamrotałam.
- Jeszcze raz od początku. I spokojnie.
- Jak mogę być spokojna?! Moja mama umiera. - Zaczęłam wrzeszczeć.
W sumie nie miałam powodu by tak na niego naskoczyć, ale sama nie wiedziałam co robię. To była złość do całego świata. Za co, że zabierają mi matkę. Za to, że nigdy moje dzieci nie zobaczą babci. Za to, że ona nie zobaczy swoich wnuków.
Tomek siedział z opuszczoną głową jakby chciał mnie za coś przeprosić, a to ja powinnam przeprosić Jego.
- Przepraszam. - wyszeptałam.
- Rozumiem.
- Dzisiaj nad ranem zemdlała. - zaczęłam spokojnym głosem. - Karetka, dużo chaosu. - znowu leciały mi łzy. - Lekarze dali diagnozę. Rak żołądka. To brzmiało jak wyrok. Wyobrażasz sobie, moja matka ma termin życia.. Dziwnie to brzmi. - Mówiłam coraz ciszej.
Objoł mnie, nie mówił, że będzie dobrze, bo wiedział, że nie będzie. Tak bardzo chciał mi pomóc, a nie wiedział jak. Krztusił się tym wszystkim. Chował to w sobie. Widziałam to, znam go nie od dziś.
- Jeśli kiedykolwiek w jakikolwiek sposób będę Ci mógł pomóc to dzwoń. Mieszkam dwie ulice dalej, pamiętasz? Choćbym miał Ci skoczyć po truskawki do warzywniaka. Będę zawsze przy Tobie. Rozumiesz? Zawsze.
Nie pierwszy raz słyszałam takie słowa. Ale dziś one brzmiały inaczej.. Jak obietnica. Jakbyśmy byli starym dobrym małżeństwem. Mam piętnaście lat, Tomek o rok więcej. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości. Te słowa brzmiały niczym wyznanie, że chce iść ze mną już przez życie.
Całował mnie po czole i wycierał mokre od płaczu policzki. Czułam się bezpieczna.
- Idę do mamy. - oznajmiłam.
Dał mi buziaka i wstał.
- Nie wyraziłam się jasno. Chce żebyś poszedł tam ze mną.
- Na pewno? - powiedział niemalże szeptem.
- Daj mi tylko piętnaście minut, wezmę prysznic.
- Oczywiście.

***

Siedziałam na krześle tuż przy łóżku mamy, trzymając ją kurczowo za rękę. Tomek stał za mną. 
- Dzieci.. - zaczęła mama. - Tak, tak. Przepraszam, już nie dzieci. 
- Chce wam tylko powiedzieć, bo nigdy nie było okazji, że zawsze trzymałam za was kciuki i będę trzymać nawet gdy będę tam u góry. - Widziałam, że łzy napłynęły jej do oczu. 
Tak bardzo nie chciała odchodzić stąd. Widziałam to. Chciała zobaczyć mnie w białej sukni przed ołtarzem. Chciała zobaczyć swoje wnuki. 
- Wierze w was. - zaczęła ponownie. - Jak w nikogo. - dodała. 
- Tomek.. Opiekuj się nią gdy ja już zejdę z tego świata. Będę tam u góry czuwać, ale to Ty masz nad tym wszystkim kontrole tutaj.. 
- Mamo.. - Przerwałam jej. - Jeszcze nigdzie się nie wybierasz. 
- Tak córciu, teraz nie. Ale 20 września tak. Właśnie do tego czasu mam powiedzieć wam wszystko czego nie zdążyłam przez ostatnie piętnaście lat. 20 września - to najbardziej pozytywna wersja. - wymamrotała.
- Nasza pierwsza rocznica. - usłyszałam za swoimi plecami. 
Tak właśnie nasza pierwsza rocznica. Nie chce pamiętać tej rocznicy tak. Nie chce żeby ona odchodziła. Nie teraz gdy najbardziej jej potrzebuje. Jej rad. Jej wtrącania się w moje życie i krzyczenia rano, że nie mam kapci na nogach.
- Pójdę już. - powiedział, prawie, że szeptem. 
- Ale przyjdziesz jeszcze? - zapytała mama. Uśmiechnęła się, widziałam, że to nie ten prawdziwy uśmiech ale się starała. 
- Oczywiście. 
Pocałował mnie w policzek i wyszedł. 

A ja zostałam, by móc posłuchać tego, co mama nie zdążyła mi powiedzieć przez ostatnie piętnaście lat.

piątek, 5 sierpnia 2011

- Będziemy robić wszystko co w naszej mocy. - usłyszałam to jak przez mgłę. wiedziałam, że mówią to każdemu. nie wiedziałam, że kiedykolwiek usłyszę takie słowa o swojej mamie. nie chciałam tego słyszeć. nie byłam jeszcze na to przygotowana. mam przecież dopiero 15 lat.
- Ona nie może odejść. Ona nie może odejść. - powtarzałam sobie szeptem. Była trzecia nad ranem, siedziałam na szpitalnej ławce i płakałam jak małe, bezbronne dziecko. Łza ciekła mi jedna za drugą.
- Kochanie. - rękawem starego swetra otarłam łzy. - Możesz wejść do mamy. - zerwałam się z ławki i podeszłam do taty. Przytulił mnie. Kolejne łzy wsiąkły w koszule taty. Wypuścił mnie z ramion. Oczami wskazał drzwi. -Bądź silna. - usłyszałam nim nacisnęłam klamkę.

Dwa głębokie wdechy.
I ruszyłam przed siebie. Gdy weszłam do sali, początkowo zobaczyłam tysiące kabli, kabelków i dopiero ją. Moją własną rodzicielkę. Wydawała się tak mała. Do całego ciała miała podłączone kable. Nigdy nie marzyłam o takim widoku.
- Wyglądam jakbym się zaplątała w węże, nie?
Oby dwie uśmiechnęłyśmy się. Choć wiedziałam, że to nie był najszczerszy uśmiech.
- Mamo. - Znowu poleciała mi łza. - Mamusiu. Tata nie chciał mi.. Nic mi nie powiedział, ale ja wiem, że to nie jest grypa. - nie umiałam złożyć składniowego zdania.
- Powinnaś wiedzieć. Musisz wiedzieć. - wzięła głęboki wdech i złapała mnie za rękę. Palce wpletła w moje i spojrzała w moje zaszklone oczy. - Tak, kochanie. To nie jest grypa. Nowotwór. Narazie nie ma przerzutów. - Już teraz płakałyśmy obie. Respirator zakłócał cisze. - Leki tylko dadzą mi czas na pożegnanie się z wami. - zaczęła po cichu. - Pati, masz już 15 lat. Będziesz musiała dać sobie rade. Dasz sobie rade. W końcu jesteś moją córką. - Położyłam głowę na jej klatce piersiowej. - Kuba, Ci pomoże. Starsi bracia zawsze pomagają.
- Kocham Cię mamo.
- Też Cię kocham Pati. - tata wszedł do sali.
- Kochanie, daj mamie odpocząć. Sama musisz się położyć.
- Nigdzie nie jade tato, chce tu być. - powiedziałam najbardziej stanowczo jak umiałam. Co jak co, ale zawsze moje musiało być na wierzchu, miałam to po mamie.
- Ale Kuba też chce porozmawiać z mamą. - To był argument nie do przebicia. Sama wiedziałam ile taka rozmowa znaczy. Jedna z ostatnich rozmów.
- Przyjadę jutro, obiecuje, mamo.
- Kochanie jeszcze chwile mam zamiar pozostać na tym świecie. - 'Jak ja ją kocham' pomyślałam.
- Jesteś najcudowniejszą mamą, mamo. Przyjadę do Ciebie jutro obiecuje. W sumie to już dzisiaj.
- Też Cie kocham.

Wyszłam z sali i szepnęłam tacie, że będę czekać w aucie. Łzy leciały mi teraz ciurkiem. Najważniejsza osoba w moim życiu ma odejść. I to nie długo. Nie mogłam sobie wyobrazić tego. Nie potrafiłam. Przypomniałam sobie moją ostatnią kłótnię z mamą, jak zwykle o błahostkę. Często się z nią kłóciłam, za często. Jest najlepszą przyjaciółką. no właśnie, jeszcze ' jest ' ale to niedługo ma się zmienić.

Tata wsiadł do samochodu. Widziałam, że jest mu ciężko, jak nam wszystkim. Bez słowa dojechaliśmy do domu, wrzucając torbę na ramię wysiadłam z auta, a tata pojechał z powrotem do mamy.

W domu już tylko zimny prysznic, aby upewnić się czy to nie sen. Czy to nie jest tylko cholerny koszmar. Koszmar mojego życia.

Na nocnej szafce leżał telefon. Nie wzięłam go ze sobą, ale to było nie istotne. Gdy zemdlała wzięłam tylko torbę i odrazu pojechaliśmy. 6 nieodebranych połączeń i 7 nowych wiadomości - Tomek. Wiem jak mnie kocha i zawsze sie martwi gdy nie odbieram telefonu.

' Nie jest dobrze. Jest źle. Koszmarnie źle. ' - wystukałam na klawiaturze, wsunęłam telefon pod poduszkę i zamknęłam oczy.