- Oszalałaś, wysyłać mi takie sms'y po trzeciej. Chciałem już do Ciebie biec, mama mnie powstrzymała. Co się stało, perło ? - powiedział na jednym tchu.
Nie odpowiedziałam nic. Stojąc w progu mojego domu, w piżamie o dziewiątej rano, słyszałam jak moje łzy uderzają o posadzkę. Obok stał On, mężczyzna mojego życia. I patrzał jak cierpię. Wszedł do środka. Zamknął drzwi i przytulił mnie do siebie. Staliśmy tak przez dłuższą chwile. Widziałam jak boli go to, że ja cierpię. Czułam to.
Wzioł mnie na ręce i przeniósł na moje łóżko. Posadził a sam przede mną ukucną.
- Dziś nad ranem.. Ona.. Ona nie może.. Ja sobie nie poradzę. - mamrotałam.
- Jeszcze raz od początku. I spokojnie.
- Jak mogę być spokojna?! Moja mama umiera. - Zaczęłam wrzeszczeć.
W sumie nie miałam powodu by tak na niego naskoczyć, ale sama nie wiedziałam co robię. To była złość do całego świata. Za co, że zabierają mi matkę. Za to, że nigdy moje dzieci nie zobaczą babci. Za to, że ona nie zobaczy swoich wnuków.
Tomek siedział z opuszczoną głową jakby chciał mnie za coś przeprosić, a to ja powinnam przeprosić Jego.
- Przepraszam. - wyszeptałam.
- Rozumiem.
- Dzisiaj nad ranem zemdlała. - zaczęłam spokojnym głosem. - Karetka, dużo chaosu. - znowu leciały mi łzy. - Lekarze dali diagnozę. Rak żołądka. To brzmiało jak wyrok. Wyobrażasz sobie, moja matka ma termin życia.. Dziwnie to brzmi. - Mówiłam coraz ciszej.
Objoł mnie, nie mówił, że będzie dobrze, bo wiedział, że nie będzie. Tak bardzo chciał mi pomóc, a nie wiedział jak. Krztusił się tym wszystkim. Chował to w sobie. Widziałam to, znam go nie od dziś.
- Jeśli kiedykolwiek w jakikolwiek sposób będę Ci mógł pomóc to dzwoń. Mieszkam dwie ulice dalej, pamiętasz? Choćbym miał Ci skoczyć po truskawki do warzywniaka. Będę zawsze przy Tobie. Rozumiesz? Zawsze.
Nie pierwszy raz słyszałam takie słowa. Ale dziś one brzmiały inaczej.. Jak obietnica. Jakbyśmy byli starym dobrym małżeństwem. Mam piętnaście lat, Tomek o rok więcej. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości. Te słowa brzmiały niczym wyznanie, że chce iść ze mną już przez życie.
Całował mnie po czole i wycierał mokre od płaczu policzki. Czułam się bezpieczna.
- Idę do mamy. - oznajmiłam.
Dał mi buziaka i wstał.
- Nie wyraziłam się jasno. Chce żebyś poszedł tam ze mną.
- Na pewno? - powiedział niemalże szeptem.
- Daj mi tylko piętnaście minut, wezmę prysznic.
- Oczywiście.
***
Siedziałam na krześle tuż przy łóżku mamy, trzymając ją kurczowo za rękę. Tomek stał za mną.
- Dzieci.. - zaczęła mama. - Tak, tak. Przepraszam, już nie dzieci.
- Chce wam tylko powiedzieć, bo nigdy nie było okazji, że zawsze trzymałam za was kciuki i będę trzymać nawet gdy będę tam u góry. - Widziałam, że łzy napłynęły jej do oczu.
Tak bardzo nie chciała odchodzić stąd. Widziałam to. Chciała zobaczyć mnie w białej sukni przed ołtarzem. Chciała zobaczyć swoje wnuki.
- Wierze w was. - zaczęła ponownie. - Jak w nikogo. - dodała.
- Tomek.. Opiekuj się nią gdy ja już zejdę z tego świata. Będę tam u góry czuwać, ale to Ty masz nad tym wszystkim kontrole tutaj..
- Mamo.. - Przerwałam jej. - Jeszcze nigdzie się nie wybierasz.
- Tak córciu, teraz nie. Ale 20 września tak. Właśnie do tego czasu mam powiedzieć wam wszystko czego nie zdążyłam przez ostatnie piętnaście lat. 20 września - to najbardziej pozytywna wersja. - wymamrotała.
- Nasza pierwsza rocznica. - usłyszałam za swoimi plecami.
Tak właśnie nasza pierwsza rocznica. Nie chce pamiętać tej rocznicy tak. Nie chce żeby ona odchodziła. Nie teraz gdy najbardziej jej potrzebuje. Jej rad. Jej wtrącania się w moje życie i krzyczenia rano, że nie mam kapci na nogach.
- Pójdę już. - powiedział, prawie, że szeptem.
- Ale przyjdziesz jeszcze? - zapytała mama. Uśmiechnęła się, widziałam, że to nie ten prawdziwy uśmiech ale się starała.
- Oczywiście.
Pocałował mnie w policzek i wyszedł.
A ja zostałam, by móc posłuchać tego, co mama nie zdążyła mi powiedzieć przez ostatnie piętnaście lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz